Zaryzykujesz dla mnie życie? … Tak jak ja dla Ciebie.
Gdybym był ojcem pogrążonym w apokaliptycznym świecie trawionym przez zarazę, hordy zainfekowanych oraz grupki ocalałch starających się przeżyć za wszelką cenę chciałbym być taki jak Joel i mieć taką córkę jak Ellie.
„The Last of Us” nie jest zwykłą grą. To perfekcyjnie stworzony obraz świata stojącego na krawędzi upadku gdzie nie ma miejsca na wartości takie jak litość, współczucie i miłość. Tu liczy się tylko przetrwanie. Każdy dzień to walka o porcję jedzenia, naboje czy baterie do latarki. To walka o życie i zachowanie człowieczeństwa w świecie, gdzie to słowo już dawno straciło na wartości.
Będąc dzieckiem zawsze marzyłem, że kiedy dorosnę zostanę zombie. Tak, jestem fanem gatunku „survival”, uwielbiam i pochłaniam wszystko co wiąże się z postapokaliptyczną wizją świata i zombie. „Metro 2033”, serial „The Walking Dead”, wszelkie „Noce” i „Świty żywych trupów” czy gry takie jak „Resident Evil” lub nie tak dawno wydana „Dead Island” to dla mnie pozycje „must have”. Więc na „The Last of Us” czekałem z niecierpliwością jak tylko o niej usłyszałem. Do tej pory moim numerem 1 na konsolę Playstation była gra „Uncharted 2: Among Thieves” jednak po tym co przeżyłem przez kilka ostatnich wieczorów grając w „The Last of Us” mogę śmiało powiedzieć, że to najlepsze gra jaka do tej pory została wydana.
Nie ma tu miejsca na typowe dla wielu gier masowe mordy zombie przy użyciu wyszukanego arsenału, którego zawsze jest pod dostatkiem. Ta gra naprawdę pozwala odczuć bezsilność bohatera w starciu z przedstawioną rzeczywistością, gdzie pojedyncza sztuka amunicji, kawałek bandaża czy kilka centymetrów taśmy przylepnej są na wagę złota. Kiedy musimy wybrać czy ze znalezionych przedmiotów zrobić apteczkę czy koktajl Mołotowa, atakować i być może przeżyć, czy odpuścić i próbować przemknąć się niepostrzeżenie? Podczas rozgrywki jest wiele miejsc gdzie lepiej uciec niż walczyć bezsensownie tracąc amunicję, której i tak nie starczy by odeprzeć wszystkich wrogów.
I wreszcie najciekawsza – moim zdaniem – od lat fabuła. Joela poznajemy jako szczęśliwego człowieka któremu spokojne życie na przedmieściach przerwała zaraza zabierając to co miał najcenniejsze. Od tamtej pory mija 20 lat i Joel nie jest już tym samym człowiekiem. Jest zimny, bezwzględny, zamknięty w sobie i nic nie robi bezinteresownie. I nagle ten prosty świat gdzie wszystko jest białe lub czarne burzy 14-letnia Ellie. Zbuntowana sierota, której życie jest cenniejsze niż cokolwiek innego w tym zniszczonym świecie nie jest najłatwiejszym kompanem dla Joela. Jednak to co spotyka tych dwoje podczas prawie rocznej tułaczki przez USA powoli przełamuje dzielące ich lody i sprawia, że zaczyna łączyć ich niesamowita więź. Choć Joel do końca gry pozostaje zamknięty w sobie i niezbyt wylewny to wewnątrz przechodzi niesamowitą przemianę. Wreszcie ma w życiu cel, którego będzie bronił do ostatniego tchu i dla którego jest gotów zginąć.
„The Last of Us”, jak żadna inna gra, budzi niesamowite emocje. Nie mam tu na myśli krzyków zachwytu nad grafiką i efektami. Ta gra naprawdę wzrusza, ciekawi i powoduje, że utożsamiamy się z dwójką głównych bohaterów, niemalże czujemy ich emocje: strach przed nieznanym ale także radość, gdy w nielicznych chwilach wytchnienia cieszą się prostymi rzeczami jakie ich spotykają.
Całości klimatu dopełnia rewelacyjna muzyka. Smutne, pojedyncze dźwięki potęgują dołujące postrzeganie świata dla którego nie ma już nadziei. A może jednak jest? Może w tym brutalnym świecie, na przekór wszystkim i za wszelką cenę trzeba zachować człowieczeństwo? I być ostatnim z nas.
Skomentuj