Leje. Od rana leje deszcz z małą przerwą podczas której wymknęliśmy się do „Orawy” na śniadanie. Wcześniej wspominałem już o tej restauracji ale teraz rozpiszę się więcej. Przekraczając jej próg cofamy się w czasie do okresu PRL-u. Wystrój z „tamtej” epoki, w powietrzu czuć specyficzny zapach bynajmniej nie z kuchni. Istny dom z przeszłością, który niejedną historię mógłby opowiedzieć. A do tego typowe domowe jedzenie i to nie jak w większości restauracji „do wyboru do koloru”. W „Orawie” jest z pięć zestawów śniadaniowych, dwa lub trzy obiadowe i tyle samo na kolacje. Naprawdę fajny, specyficzny klimat. Jak będziecie w Zakopanem koniecznie musicie tu zajrzeć. Więcej info i mapka dojazdu na www.orawa.com.pl
Po śniadaniu spakowaliśmy się i pojechaliśmy do miejscowości Kiry, gdzie znajduje się parking i wejście do Doliny Kościeliska. Na miejscu oprócz biletów wstępu do TPN kupiliśmy też teletubisiowe peleryny przeciwdeszczowe. Przy dzisiejszej obfitości opadów nasze kurtki przeciwdeszczowe wytrzymałyby jakieś 20 minut, a tak to nie ma jak zwykła folia – nie oddycha ale też wody nie przepuści.Głównym celem dzisiejszego wypadu były jaskinie w Dolinie Kościeliska. Na pierwszy ogień poszła najbardziej znana – Jaskinia Mroźna. Aby się do niej dostać trzeba zejść z głównego szlaku zielonego i szlakiem czarnym wspiąć się kamienną, leśną ścieżką do wejścia. Na górze kupiliśmy bilety (3 pln normalny – 2011r.), posłuchaliśmy nieco o jaskini i weszliśmy jej północnym wejściem. Jaskinia jak jaskinia, ciemno, głęboko i wilgotno ;). A, i zimno jeszcze, coś w okolicy +6 stopni C. Na szlaku turystycznym miejscami ułożone są kładki, żeby nie brodzić w wodzie spływającej ze ścian i stropu. Czasem trzeba się nagimnastykować żeby przejść przez zacisk lub przewężenie, a raz zdarzyło mi się iść „na czterech” !
Po wyjściu z jaskini schodzi się drewnianymi schodami z powrotem na zielony szlak. Tu przy strumieniu można usiąść, chwilę odpocząć i zjeść swój prowiant co też uczyniliśmy.
Po odpoczynku, pomimo nadciągających chmur zdecydowaliśmy się kontynuować podróż w głąb Doliny Kościeliska do kolejnych jaskiń. Chwilę potem zaczął padać deszcz. Wyciągnęliśmy teletubisiowe peleryny i spacerkiem doszliśmy do wejścia na szlak czerwono-czarny i drogowskaz do Jaskini Raptawickiej. Już na samym początku łańcuchy, deszcz leje coraz bardziej ale decydujemy się iść. Paręnaście metrów w górę krętą, kamienistą drogą i nagle zrobiło się cicho. W sensie nie słychać rozmów ludzi, którzy szli po szlaku zielonym. Zrobiło się tak trochę dziwnie. Niby jesteśmy niedaleko głównego szlaku a całkiem inna atmosfera. No ale co, idziemy dalej, nie będziemy schodzić po mokrych kamieniach. A deszcz już nie pada a leje. Doszliśmy do niewielkiej półki w skale z wejściem do jakiejś jaskini. Chwila refleksji – a może nie wchodzić?! Irmina mówi, że nie idzie, bo deszcz leje, bo nie mamy dobrego światła (jedynie czołówkę), bo nikt nie wie że tu jesteśmy, bo w środku może śpi niedźwiedź itd. Przyznaję bez bicia, że tym niedźwiedziem mnie wystraszyła. I przed oczami przemknęła mi scenka jak spieprzamy przed niedźwiedziem po śliskiej stromej ścieżce, po czym przystałem na Jej wersję, czyli nie wchodzimy i wracamy. W międzyczasie z mokrej kamienistej ścieżki którą weszliśmy zrobił się wartki strumień ale przecież jak się wlazło to trzeba i zejść. Finał był taki, że pod peleryną sucho, ale spodnie mokre i od góry w buty się nalało.
W drodze powrotnej kupiliśmy wędzone oscypki i wróciliśmy do auta.
Dolina Kościeliska mimo ulewy była bardzo fajna, praktycznie podczas całej wędrówki idzie się wzdłuż strumienia otoczony niesamowitymi wzniesieniami. Widoki super.
A popołudniem gorący prysznic, suszenie ubrań i obiadokolacja w „Orawie”.

Skomentuj